KRONIKA
+ Spekulacje nafciane. (p) Od chwili wydania taksy obowiązującej na produkty pierwszej potrzeby, nafta z handlu zniknęła zupełnie. Sklepy specjalne z naftą, przeważnie należące do Żydów, pozmykano i nafty dla ogółu nie ma. Sprzedaje się jednak dobrze znajomym, pewnym osobom w mieszkaniu, po cenie, naturalnie, dużo wyższej od wyznaczonej w taksie. A jednak najwyższy czas nadszedł, aby sprawa oświetlenia została uregulowana, co nie jest połączone z niemożliwemi trudnościami.
Ziemia Lubelska z 30 XII 1914 r. (Nr 359)
Z MIASTA
(k) W sprawie nafty. Niektórzy pp. kupcy jak również drobni sklepikarze lubelscy nie chcą zupełnie sprzedawać nafty, odpowiadając wprost, że „nafty niema, a co mam – to dla siebie”. Policya podobno naftę taką ma konfiskować. Może więc taksa ostatnia wejdzie wreszcie praktycznie w życie, a nie będzie figurować jedynie na słupach i na rogach ulic, jak jej poprzedniczki.
(k) Śnieg. W tych dniach w Lublinie spadł dość obfity śnieg, dzięki jednak odwilży sanna nie utrzymała się. To samo dzieje się i na szosach podmiejskich: jedynie na t. zw. „polskich drogach” można jako tako użyć sani.
WOJNA.
Pewny sposób.
W „Daily Telegraph” czytamy:
„Osoby przybyłe z zajętej przez Niemców Ostendy, opowiadają iż Niemcy na dworcu miejscowym wywiesili tablice z napisem „Kales”. Wszyscy zachodzili w głowę, poco Niemcy przechrzcili w tak dziwaczny Wsposób tę miejscowość, przecież nazwa Ostendy trudnych do wymówienia dla Niemca zgłosek nie zawiera. Tajemnica wyjaśniła się później dzięki niedyskrecyi oficera niemieckiego. „Jak się okazało, zagadkowe „Kales” miało wyobrażać w niemieckiej pisowni francuskie „Calais”. Mistyfikacyi dokonali zaś Niemcy poto, by przybywający do Ostendy żołnierze byli pewni, iż znajdują się w twierdzy francuskiej, która – jak w nich w kraju wmawiano – dawno została przez armie Wilhelma zdobyta.
Grzebanie umarłych.
Jedna z gazet francuskich podaje wstrząsające opowiadanie młodej dziewczyny z okolic Wogezów.
„Niemcy, wszedłszy do naszej wioski, nic nam złego nie czynili, i powtarzali często, że Francuski są o wiele ładniejsze od Niemek, że po wojnie będą się żenili z Francuskami. Pewnego wieczora a było to bo bitwie pod Garbenviller, podoficer obchodził wszystkie domy prosząc, aby kobiety pośpieszyły rannym z pomocą. Dużo z pomiędzy nas chętnie stawiło się na wezwanie. O godz. 11 w nocy oficer zaprowadził nas w głąb lasu, rozkazując zbierać zabitych i nosić ich do wykopanych już głębokich dołów. Noc była ciemna, nie pozwolono nam jednak zapalić przyniesionych ze sobą latarni, z oddali bowiem padały kule dział francuskich. Potykając się co chwila, prowadzone przez przewodników, stanęliśmy wreszcie na ziemi pokrytej trupami.
Widok był tak straszny, iż nie miałyśmy odwagi zabrać się do pracy, lecz popychane kolbami, musiałyśmy poddać się bez oporu. Jedna z nas brała trupa za ramiona druga za nogi i tak niosłyśmy go do dołu o kilkaset metrów odległego. Zadanie było okropne i bardzo uciążliwe. Padałyśmy ze znużenia a nie wolno nam było odpocząć. Gdy sił do noszenia zabrakło, wlokłyśmy trupy po ziemi, potykając się przewracając – nerwowy śmiech wstrząsał nieraz nami, mimo ohydy widoku wokół się roztaczającego, – same okrwawione, wyglądałyśmy strasznie przy tej pracy. Jedynym odpoczynkiem była chwila, gdy czekałyśmy na wykopanie nowych dołów dla pomieszczenia w nich zabitych. O godz. 6-ej rano ukończyłyśmy tę okropną pracę – pochowałyśmy 103 trupy!”.
Pies – sanitaryusz.
Armia francuska posiada 150 psów, wytresowanych dla pełnienia służby sanitarnej w polu: odszukiwania rannych, przewożenia wózków z materyałem opatrunkowym etc. W „Tribune Geneve” znajdujemy opowiadanie rannego, malujące zmyślność czworonogich saniataryuszów.
„Leżałem ranny odłamem pocisku w ramię, kulą – w szczękę i cięciem pałasza w głowę. Nademną piętrzył się stos trupów. Myślałem, że ostatnia moja godzina nadeszła. Wtem czuję coś w rodzaju pieszczoty: otwieram oczy i widzę, że pies sanitarny liże moją twarz. Widziałem, iż psy nasze są tak tresowane, że dane im w zęby kepi odnoszą do posterunku sanitarnego i w ten sposób sygnalizują obecność rannego. Cóż, kiedy zgubiłem swoje kepi podczas ataku – zresztą nie mógłbym się nawet poruszyć. Patrzę przeto psu prosto w oczy i powtarzam: „piesku, kochany piesku, pobiegnij, sprowadź mi mych kolegów”. Powiedziałem to raz, drugi – i widzę, że pies, który się bacznie we mnie wpatrywał, zrozumiał. Szczeknął wesoło, jakgdyby mi chciał dodać otuchy, i pomknął, jak strzała. Nie upłynęło dziesięciu minut a zostałem wydobyty z pod trupów i opatrzony. Ogromnie się ucieszyłem…
„Niemniej jednak się cieszył i mój czworonogi zbawca, który z radości tak się kręcił, że nawet przeszkadzał przy opatrunku”.
Głos Lubelski z 30 XII 1914 r. (Nr 80)