Co przedstawia publikowane zdjęcie (2664/II)? Najprostsza odpowiedź na to pytanie – sprzedawców w pustym sklepie – nasuwa się sama. Jednakże poprzestanie jedynie na tym stwierdzeniu pozostawia uczucie niedosytu i wrażenie niedomówienia. Fotografia wykonana w latach 80-tych zeszłego stulecia uchwyciła wycinek peerelowskiej rzeczywistości, dla wielu, zwłaszcza młodszych Czytelników, równie baśniowej, co czasy Popiela i Wandy Co Niemca Nie Chciała. Z kolei dla mnie i moich rówieśników, pokolenia ludzi urodzonych w latach 70-tych, mimo całego dość w istocie ponurego kontekstu, zdjęcia z tych czasów dają możliwość powrotu do szczęśliwych lat dzieciństwa. Zaś dla pokolenia naszych rodziców są złym wspomnieniem koszmaru, do którego z pewnością nie chcieliby powrócić.

Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzimy, że ta zagadkowa fotografia przedstawia krótką historię PRL-u, w sposób niewątpliwie bardziej wymowny i prawdziwy niż niejedno opracowanie naukowe.
Stroniąc od spraw wielkich skonstatujmy, że i życie codzienne pozwala snuć ciekawe opowieści, a handel, jak mało która dziedzina ludzkiej działalności, pozwala w tą codzienność się zanurzyć. Bez przesady można też mówiąc o PRL-u, postawić znak równości między historią kraju, a historią handlu.
Sklep „Polskiego Lnu” przy ulicy Hanki Sawickiej (obecnie Świętoduskiej), nie zawsze wyglądający jak na tej fotografii – przynajmniej pod względem zaopatrzenia, czasy świetności przeżywał w latach 70-tych, podobnie zresztą jak cały ówczesny handel. Gierkowski dobrobyt – efekt zaciągniętych przez pierwszego sekretarza PZPR kredytów zagranicznych – trwał stosunkowo krótko, jako że już w drugiej połowie dekady coraz częściej sklepowe półki świeciły pustkami, za sprawą „przejściowych trudności w zaopatrzeniu”. Nie uprzedzajmy faktów: początkowo sprawy wyglądały bardzo dobrze i w całym kraju zaczęły, jak grzyby po deszczu, powstawać duże (oczywiście jak na ówczesne warunki) obiekty handlowe zwane domami towarowymi, szpecąc przy okazji niemiłosiernie krajobraz nie tylko dużych miast, lecz również często wsi i miasteczek (bo te nie nie chciały być gorsze od tych pierwszych). Uroda krajobrazu musiała jednak ustąpić, w dobrze pojętym interesie społecznym, socjalistycznemu konsumpcjonizmowi, w którym bez reszty pragnęli się zanurzyć obywatele, wyczerpani do cna gomułkowską posuchą sklepową. Lubelska „ozdoba krajobrazu” projektu Tadeusza Witkowskiego czyli DT „Sezam” (obecnie „Centrum”) stanął u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Kapucyńskiej co prawda jeszcze w epoce gomułkowskiej, jednak jako zaopatrzeniowy róg obfitości wpisał się już w lata 70-te (a dziś, w 2 dekadzie XXI wieku, próbuje się ową zabytkową „ozdobę” zastąpić nowym koszmarkiem – no cóż, historia lubi się powtarzać).

Fotografie z roku 1975, którymi posłużymy się dodatkowo, uchwyciły ten czas w kolorze: widzimy zatem (1667/III) że z zewnątrz „pedet” (PDT – Państwowe Domy Towarowe) dziś wygląda prawie tak samo jak 36 lat temu. Drobne różnice w wyglądzie wynikają z kilku szczegółów: w roku 1975 nie było zasłaniających fronton budynku banerów reklamowych, na zewnątrz parkowały cuda ówczesnej motoryzacji: samochody marki „Warszawa” (w tym jeden „garbus”), „Syrena”, „Nysa” i „Żuk”. Ulicą przejeżdżał duży fiat. Spoglądając na „Sezam”, w ten dzień deszczowy (pani przechodząca przez Kapucyńską skryła się pod parasolem) i jesienny („Jesień zaprasza do Sezamu” i „Jesienne atrakcje towarowe”), możemy ulec nierozerwalnie związanej z tą porą roku melancholii – aby temu zapobiec pooglądajmy wystawy.
Wciąż w kolorze (1669/III). „Nowoczesne mieszkanie to moje hobby” głosi napis, a na potwierdzenie telewizor (chyba „Ametyst”), radia, adaptery. I winylowe longplaye, wśród nich nowa płyta gwiazdy Kołobrzegu Adama Zwierza (piewcy kwiatów kwitnących nawet na poligonach).

Jest i Tercet Egzotyczny…, jednak gdy zima za progiem, nie czas na egzotykę, idziemy więc dalej: szeroki wybór zimowych ubrań dla Pań i Panów (zimowych, bo wystawy pod hasłem „Zima 75” ) a także dla ich Dzieci.


Jest i galanteria skórzana, naczynia, są i kreacje na bal – wszak Sylwester tuż tuż („Oferujemy balowe toalety nie z tej ziemi”): kreacjom towarzyszy wyklejana sreberkiem rakieta, jakiej zapewne pozazdrościłby pracownikom „Sezamu” sam Gagarin. Gdyby żył jeszcze. No i gdyby kupował kreację balową w lubelskim „Sezamie” (nie jest to takie nieprawdopodobne – skoro odwiedził w lipcu 1961 roku Zieloną Górę mógł i Lublin… Przecież to bliżej).


No i najważniejsza wystawa, czyli zabawki (aż chce się znów być dzieckiem…). Ja wybieram ten fajny samochodzik za 200 zł. „W dobie kosmicznych podróży – kosmiczne zabawki”.


Ponieważ na dworze jest chłodno lepiej wejść do środka (1670/III) – wciąż w kolorze.
Czego tu nie ma! Półki uginające się pod towarem, sprzedawczynie w niebieskich fartuszkach z białymi kołnierzykami obsługujące zadowolonych klientów („ – Pani da dwa misie. Tego rudego i tego w czerwonej czapeczce. – Jem przecież!”). Zdjęcia najlepiej obejrzeć samemu, zatem ja poprzestanę jedynie na wymienieniu dostępnych w sprzedaży asortymentów (dane z wywieszek): artykułów niemowlęcych, damskich trykotaży i galanterii, skarpet – pończoch, koszul męskich, dodatków galanteryjnych, tkanin jedwabnych, dywanów – chodników, tkanin dekoracyjnych, szkła – porcelany, sprzętu zmechanizowanego, zegarków i biżuterii. Są też i inne, nie wymienione z nazwy stoiska – z zabawkami i artykułami dziecięcymi oraz ekspozycja z okazji Dnia Kobiet (lekki poślizg w czasie). Zaiste, był natenczas Sezam prawdziwym sezamem.

Dobrobyt trwał „chwilę króciutką” i już… w roku 1980 stał się wspomnieniem. Towary zniknęły ze sklepów, ale szczęśliwcom udawało się wypatrzyć „mroczne przedmioty pożądania” np. na wystawach sprzętu AGD (1907/III). Cóż z tego, skoro nawet autor podpisu do zdjęcia zauważał z nutką rozgoryczenia: Dużym powodzeniem – nie tylko wśród Pań – cieszyła się wystawa zmechanizowanego sprzętu gospodarstwa domowego. Gdyby jeszcze to wszystko co pokazano można było kupić w sklepach. Gdyby…

Puste półki coraz częściej pokrywały się kurzem, a towary okazyjnie „rzucano” do sklepów, tak że kupienie czegokolwiek zaczęło graniczyć z cudem. Jednak na pomoc sił nadprzyrodzonych przeważnie nie było co liczyć, tak więc ludzie zmuszeni zostali do wystawania przed sklepami – często całymi rodzinami – w nadziei, że akurat coś rzucą: niekoniecznie pralkę czy telewizor, może herbatę lub cukier, albo i papier toaletowy. I tak pod sklepy wróciły kolejki. Na kolejnej, tym razem już czarnobiałej fotografii (2665/II), widzimy taką malowniczą kolejkę, najprawdopodobniej do dziewiarstwa na Krakowskim Przedmieściu. Oczekiwanie na wystaną w kolejce nagrodę umilano sobie na różne sposoby: jedni czytali prasę lub książki, inni wpatrywali się w witryny mijanych po drodze sklepów. Pozostali – z determinacją lub rezygnacją – po prostu stali. Na fotografii znalazł się również sklep „17” – popularna „siedemnastka”, w której sprzedawano plastikowe żołnierzyki w skali 1:75 oraz inne drobiazgi, to jest „upominki”). Ale nie tylko konieczność „wystawania” wszystkiego w kolejkach była zmorą lat 80-tych – większość produktów była reglamentowana. Prawie na wszystko więc potrzebne były kartki.
Z czasem braki w zaopatrzeniu zmieniły charakter z okresowych na stałe – w sklepach nie było już nic. Tylko sklepy spożywcze mogły pochwalić się niewyczerpanymi zapasami octu (i chyba metalowe – gwoździ). Zatem sprzedawcy mogli skupić się na swym życiu wewnętrznym – od czasu do czasu odpędzając przypadkowo zbłąkanych klientów zaklęciem: nie ma!.
Spójrzcie raz jeszcze na przywołane na początku zdjęcie sklepu firmowego „Polskiego Lnu” przy ulicy Hanki Sawickiej. Przyjrzyjcie się uważniej i zobaczcie: oto przed Wami wszystkie lubelskie sklepy ostatniej dekady PRL-u.
2 myśli na temat “„A na drugi raz, zanim coś powiecie o naszym handlu, to się długo zastanówcie…””