Ulicą idzie dwóch facetów. Jeden dźwiga na głowie wielką złotówkę, drugi z trudem ciągnie olbrzymie pięć złotych.
– Cholera, czy my zawsze musimy nosić przy sobie tak wielkie pieniądze?
– No przecież wiesz, że nie możemy zostawić ich w domu.
– Tak, wiem. Babcia…
– Otóż to to, ostatnim razem otworzyła sejf w niecały kwadrans.
– Szybko staruszka się uczy, to chyba po lekturze podręcznika Karola Marksa pt. “Jak rozpier…ić zamek szyfrowy w czasie Teleexpresu”
– Nie, to nie to: ostatnio babcia użyła dynamitu. I to w dość dużej ilości. Do tej pory nie odbudowali tej zrujnowanej dzielnicy.
– A nie mówiłem? Ostrzegałem cię: pilnuj babci, niech nie kręci się wśród rosyjskich przemytników. No i masz babo placek – wręcza przechodzącej babie placek z jabłkami.
Baba: – Bardzo i serdecznie dziękuję za placek z jabłkami, dziękuję w imieniu robaczków.
– Ależ nie ma za co!
Baba oddala się tanecznym krokiem.
– Mam nadzieję, że to nie był błąd: jeśli baba zakabluje babci, to koniec z naszą forsą.
– Ostatnio monterzy zakablowali całą ulicę na moim osiedlu…
– I co?!
– Jak to co? Teraz wszyscy mają kablówkę. Nic tak nie stawia na nogi jak “Familiada” w 120 wersjach narodowych.
– Wiesz, co… chyba masz rację. Nikt nie opowiada tak wspaniale beznadziejnych dowcipów, jak ten nasz aktor, Karol…
– …Hamburger?
– Tak, tak: Hamburger. Na przykład: przychodzi fizyk neutronowy do specjalisty zajmującego się analizą poetyki Czesława Miłosza… i, i słuchaj tego, no i: ŻARÓWKA!
– Ha, ha, ha! – to dobre… Człowieku, to było ekstra, cool i w ogóle… dawno się tak nie uśmiałem.
– No widzisz, a nie mówiłem, że Hamburger jest beznadziejny.
Przechodzą na drugą stronę ulicy. Nagle, znienacka, wyskakuje – ubrana w panterkę – babcia. Na nogach, zarówno babci, jak i małej pantery, oficerki. Na głowie czarna kominiarka, na plecach równie umorusany kominiarczyk. W jednej ręce kałasznikow, w drugiej koszyk. Z wełną i drutami. Druty kolczaste trzyma natomiast kominiarczyk.
– No Dave, ty draniu! Chciałeś mnie oszukać i uciec z forsą.
– Ależ babciu! Skąd ten pomysł? Ja tylko…
– Milczeć! Teraz ja mówię. Najświętsza Panienko, jakiego wnuka się dochowałam. Ta dzisiejsza młodzież, jak wy się zachowujecie?! Ja w twoim wieku…
– Babciu! Tylko nie o mleczarzach…
– Milczeć, bo poczęstuję kulką! Przed wojną mordowaliśmy dwudziestu mleczarzy tygodniowo. I to tylko dla mleka do ciasteczek. Ha! A ilu burmistrzów posłałam do piachu… to były czasy. A z ciebie co wyrosło? Pożal się Boże, dyrektor Narodowego Banku Polskiego! Co za wstyd. Gdyby twój ojciec żył do tej pory… Już on by ci wybił z głowy te wszystkie głupoty…
– Ale to przecież babcia zabiła tatusia…
– Od razu zabiła, też mi coś… Mały wypadek przy czyszczeniu broni…
– To był czołg, babciu!
– A co? Czołg to nie broń. A poza tym – po pięciu latach odsiadki – uniewinnili mnie i zrehabilitowali… No dobra, koniec tej gadki: wyskakiwać z kasy…
Małe, spłoszone stworzątko, wybiegło z krzykiem z pobliskiej kasy i… no, po prostu uciekło. Panicznie się bało. Panicznie.
– Cholera z tą dosłownością… Dawać pieniążki! Muszę jeszcze dzisiaj upłynnić piętnaście mercedesów: jutro mają być już za granicą.
– Skoro babcia nalega…
Rzucają babci monety. Te – niestety (a może i stety) – przygniatają ją i zgniatają. Wszystko mi mówi, że mnie ktoś… a nie, sorry, to nie ta fraza: wszystko wskazuje na to, że jest – na śmierć – zabita. Spod ogromnych, metalowych krążków, wystaje jedynie lufa magnum, kaliber ’44, w niedokończonym, wełnianym pokrowcu, kaliber ’44 i ciutkę więcej (żeby się magnum, z luzikiem, w pokrowcu mieściło).
– I co, Harry? Niezła akcja? A mówili, że ordynator chirurgii w PSK i dyrektor NBP sobie nie poradzą… Jakby nie było, to 326 babcia załatwiona w tym miesiącu…
-Spokojnie, Dave – przeżywać będziemy po akcji: teraz do roboty!
Obok przebiega gościu z wielką kasą na plecach:
– Uff! Rety, co za ciężka kasa mi się dzisiaj trafiła… O, cześć chłopaki! Pogadamy później, teraz się spieszę. Na razie!
– Powodzenia, Ben! Ma chłopak zdrowie, ciągle w pracy…
– No tak, tak. 96-letni dziadek to nie żarty!
Lublin, 1998 (2014)