Ofiara barbarzyństwa.
„Warszawskaja Myśl.” opisuje następujące zdarzenie we wsi Kilniki w pow. wierzbołowskim, w gub. suwalskiej: „Włościanie miejscowi – opowiada podporucznik M. – zaprowadzili mnie do chaty 56-letniego, Józefa Binderowicza. Gospodarz leżał na pryczy, ciało jego wstrząsały drgawki przedśmiertne. Córki jego w milczeniu poprowadziły mnie do nieszczęsnego i otworzyły palcami jego usta. Zajrzałem w jamę ustną i zdrętwiałem z przerażenia. Zamiast języka zobaczyłem wielką ranę. Binderowicz zmarł niebawem. Córki zmarłego opowiedziały mi, iż język odcięli ich ojcu oficerowie niemieccy za to, że nie chciał im powiedzieć, w jakim kierunku odjechał podjazd rosyjski.
Z Kalisza. Ludność Kalisza w przeważającej większości uciekła, pozostawiając na łasce losu dobytek swój i mieszkania. Niemcy i szumowiny, plądrując po opuszczonych mieszkaniach, zabrali wszystko, co się dało. Na pozostałe jednak rzeczy i odebrane od rabusiów nowomianowany burmistrz Kalisza, fabrykant Gustaw Michel urządził przetarg. Rzeczy kupowali za bezcen przybyli na przetarg handlarze niemieccy. Pieniądze z przetargu zabrał burmistrz. Z nielicznymi właścicielami rzeczy, którzy po powrocie do Kalisza, zwracali się po pieniądze za sprzedane z przetargu rzeczy, burmistrz Michel nie chciał nawet rozmawiać. ,
Jak gdyby nigdy nic…
Jak wosk gromnicznych świec
Liść rudy kapie w sadzie
Po cichu spać się kładzie
Jak gdyby nigdy nic…
***
Jakby na stary sad
Na złote lip aleje,
Ostatnie swe oleje
Słoneczny zachód kładł…
***
I duch by wziął zeń rad
Ostatnie pocieszenie
I chłonął te promienie
Jak stary, mrący sad…
***
I takby opaść chciał,
Po cichu, jako w sadzie
Spalony liść się kładzie
Gdyby nie pohuk dział.
***
Gdyby nie armat huk
I nie to wyglądanie
Tej Jawy, co się stanie –
I duch-by spocząć mógł.
Maryla Wolska
Lwów, listopad, 1914
Nasi stróże. Współpracownik pisma naszego pan N. przechodząc ul. Lubartowską, był świadkiem zajścia przy domu Nr. 5 tejże ulicy, gdzie zajęci czyszczeniem trotuaru stóżka i syn jej wyrostek lat 17, bez najmniejszej uwadi obryzgiwali przechodniów błotem. Na słuszny protest obłoconej przez stróżów p. A., ci odpowiedzieli obelgami, a następnie stróżka […] wybłociła jej suknię, a wyrostek uderzył p. A. kilkakrotnie pięścią. Dalszej samowoli stróżów przeszkodzili przechodzący p. N i funkcjonaryusz G., który spisał odpowiedni protokół. Spodziewamy się, że stróże napastnicy będą surowo ukarani: prócz tego, samo zajście zwróci uwagę odpowiednich władz na niekarność stróżów miejskich wogóle, a zarazem na nieodpowiednią porę uprzątania ulicy tak ruchliwej, jak Lubartowska. Zajście miało miejsce o godz. 9 rano.
Do pana Złodzieja!
We wtorek d. 8 grudnia w [rannych] godzinach skradziono żakiet, w którym znajdował się potfel z dowodami osobistymi, kwitkami różnrgo rodzaju e. ct. nie przedstawiającymi żadnej wartości dla złodzieja. Proszę przeto uprzejmie pana Zlja, aby zechciał zwrócić skradzione dokumrnty w jakiklowiek sosób, żakiet zaś niech służy jaknajdłużej.
Głos Lubelski z 11 XII 1914 r. (Nr 63 II)