Feljeton tygodniowy
Podobno optymizm i radosne usposobienie są atrybutami młodości. W takim razie moja młodość ukryła się gdzieś za siedmioma górami i rzekami, albo jestem osobnikiem odmiennym od innych, czyli krótko mówiąc, wyrodkiem. Ale, przyglądając się uważnie temu, co się dzieje na naszym polskim kośminku, na wielkiej przestrzeni od auli uniwersyteckiej do gabinetów i mównic, nie można opędzić się natrętnemu pesymizmowi.
Miał rację Żeromski, kiedy rzeczywistość polską porównywał do pastwiska świńskiego, na którym gdzieniegdzie kwitną nadobne margierytki ideałów. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Jeno tych margierytek coraz mniej, jeno coraz bardziej panoszy się trzoda chlewna na jałowym i rzadko porosłym ugorze. Ludzie po prostu przestają myśleć stają się tybetańskimi młynkami, do których jakiś uroczysty bonza wkłada zadrukowane zwitki papieru i kręci korbą według własnych chęci i zamiarów. Coraz więcej jest uroczych młodzieńców, którzy zapychają głowy bezużyteczną papką żutą przedtem dokładnie przez żuchwy ich starszych kolegów.
Jak się to bractwo dorwie do mundurów, tog i ornatów, wtedy dopiero zacznie się używanie na całego.
Powiedział jakiś mędrzec „że ludzkość dzisiejsza wykazuje nie więcej świadomości od bekonów naładowanych na pociąg i wiezionych do Chicago”. Można więc pokiwać smutnie głową nad tem, co nas jeszcze oczekuje. Ogarnia nastrój, który Dostojewskij genjalnie określił jako „katastroficzieskoje mirooszczuszczenje” i który jest niepokojem przed nadchodzącą burzą.
W takich chwilach zazdroszczą Alain’owi Gerbault, który nigdy w życiu nie czytał polskich gazet, nie był na żadnym polskim filmie, wielkiej metropolji zwanej Lublinem nie widywał nawet w sennych marzeniach, ale pędzi beztroskie życie wśród wysp Pacyfiku, kołysany oddechem morza i tropikalnych niebios. Żeby też cudownym sposobem przenieść się na, jakąś Tahiti, czy inne Santa Fé. Przecież o cud nie powinno być trudno w Polsce, kraju, którego cała przeszłość historyczna składa się z nieprzerwanego pasma cudów. Czy to w czasie oblężenia Częstochowy, czy nad Wisłą nigdy nie umieliśmy zwyciężać sami, zawsze wkraczały siły nadziemskie i te dopiero spuszczały nam wiktorję.
Stary to sposób wygrywania wojen, stosowany już przez żydów, którzy zdobywali fortece przy pomocy trąb jerychońskich.
Cała przykrość polega na tem, że mury biblijnego Jeryha dawno znikły, a trąby pozostały – można je oglądać o każdej porze w muzeum położonem przy ul. Kołłątaja 2 m. 4.
Ale nie martw się czytelniku tem, co tu napisałem. Nie wszędzie jest tak źle, nie wszędzie jest tak ponuro. Zdarza się czasem spotkać ludzi, którzy już przestają chodzić na czworakach, którzy przecierają zamglone oczy wyzwalają się z dusznych oparów ciemnoty i ponad głowami wszystkich przesądów i szowinizmów wciśniętych w złotem szamerowane fraki dyplomatyczne podają ręce pomocy swym braciszkom z sąsiednich podwórek.
Nie wszędzie panuje mrok. Życie jest gdzieniegdzie dość niczego, świat tu i ówdzie jest piękny. Trafia się co pewien czas niezła książka, solidny film i przyzwoity teatr.
A jeśli nie macie na to pieniędzy, to wyjdźcie w grudniową noc na miasto, kiedy kamienny potwór śpi leniwie przykryty białym puchem śniegu, a na granatowem niebie iskrzą się mroźne igiełki gwiazd.
Może ujrzycie wtedy rzeczy ogromne, może wasze perspektywy uczuciowe sięgną wieczności i w obliczu milczących niebios zapomnieć o tej tysiącgłowej kanalji, która pod nazwą ludzkości rozpiera się na ziemi.
-jł-
Następny numer „Życia Młodzieży”.
Numer 9 dodatku „Życie Młodzieży” ukaże się po ferjach Bożego Narodzenia 11 stycznia 1932 r.
Ziemia Lubelska z 14 XII 1931 r. (Nr 339)