Ze wspomnień redaktora Pielesza:
Rankiem 6 lutego 1936 r. wzniósł się nad Lublinem gromki mieszkańców okrzyk: „Chaaaliera jaaasnaa! Ot i znów podeptali!” Wiatr złowieszczo zawodził, trzaskając niedomkniętymi okiennicami. Na sznurach rozpaczliwie łopotały pojedyncze sztuki nierozkradzionej jeszcze bielizny. Kogut na wieży furgotał zmieszany: Quo vadis Wędrowcze, jakie masz plany… Arma Gideon z chichotem zacierał ręce… – w tym miejscu przerwał, nie pozwalając, by niczym nie skrępowana fantazja opanowała szpalty „Głosu Lubelskiego”. Przekreśliwszy tekst z rezygnacją, rozpoczął nową linijkę: Niszczenie plantacji miejskich – tak, taki neutralny tytuł może być jak najbardziej – pomyślał. Trzeba by teraz przypodobać się chlebodawcom i napisać o nich coś pochlebnego – dumał, przygryzając ołówek – ostatnio jak dowaliłem Zarządowi za dziury na Granicznej, Pan Prezydent nie był zadowolony – wzdrygnął się odruchowo – dobrze, że jest wyrozumiały, bo mógł zabić… . Hmm, to może tak: „Zeszłego roku Zarząd m. Lublina regulując ulicę Zamojską, uporządkował miedzy innemi i skarpy boczne, obkładając je pięknie darniną, przez co ulica Zamojska uzyskała piękny wygląd, miły dla oka ludzkiego.”
– Teraz powinien być zadowolony – skonstatował pochłaniając kolejny centymetr ołówka – swoją drogą, po co cały czas regulować te ulice? Nowy wiek już w pełni… wieku (dziwne sformułowanie, ale mi się podoba), ludzie tu obok mieszkający, chodnika nie mają: co wiosna w błocku toną okrutnym, lampy wszystkie nie palą się, nieczystości – dla braku kanalizacji – po ulicach rozlewa się, a ten (cholera!) Technokrata pier…wszypsuj jeden, kwiatki wtyka w latarnie! Chyba jaki ułomny… jeśli uważa, że ulice nie dla ludzi są… Tylko patrzeć, a zabroni nam mostami chodzić, bo stwierdzi, że są do tańczenia … – zarechotał, omal nie połykając ołówka – … nie, tu chyba mnie trochę poniosło, bo przecież takim kretynem nie jest. No dobra, wracajmy do artykułu – spoważniał w jednej chwili, jakby obawiając się, że jego myśli są na podsłuchu (były, choć 7 luty jeszcze nie nadszedł) – skoro Miasta nie mogę tykać, to komu by tu dowalić tym razem? Wegetarianom? Nie, raczej nikt nie zżera tych trawników… Cyklistom?
Ale kto uwierzy, że miast jechać po równym, męczą się na skarpie (rzeczywiście miał rację, ale w jego czasach nie było jeszce telewizji po „dobrej zmianie”). O psach już pisałem przy Saskim, a koty są teraz nie do ruszenia (sorry, taki mamy klimat). Już wiem! Dzieci! Nie mogą się bronić więc…: „Nie wiele to pomogło, bo oto dzieci, uczęszczające do szkoły powszechnej, mieszczącej się przy ul. Miedzianej nic z sobie z napisów nie robią i łażą po trawnikach, a głównie po skarpach i psują takowe, obsuwając darninę”. W myślach już zacierał ręce, przygryzając kolejne centymetry ołówka. – A teraz dowalę szkole – uśmiechnął się w duchu – to teraz takie modne: „Jak z tego widać, dzieci te niewiele korzyści wynoszą ze szkoły, gdzie poza nauką czytania i pisania…”, czytania? – żachnął się, tym razem bez udziału ołówka – przecież „nic z napisów sobie nie robią”, czyż nie napisałem? Napisał. – A dlaczego? BO NIE UMIEJĄ CZYTAĆ! Niezła mi szkoła… Gdzie to ja skończyłem… A tak! O wychowaniu teraz: „…powinne być wychowywane na pożytecznych obywateli kraju, a nie szkodników społecznych, ponieważ szkoła, w naszem rozumieniu, powinna być jednym z głównych czynników wychowawczych.” Nieźle napisane! – pokraśniał z dumy – No nieźle, ale co się dziwić – w końcu to ja napisałem! Przerwał rozważania, jako że w tym momencie usłyszał w głowie cichutki szept: r o d z i c e… Z wrażenia zaniemówił, pakując do ust to, co jeszcze zostało z ołówka. Po chwili jednak odzyskał równowagę ducha i przegonił Zdrowy Rozsądek – bo to on podszeptywał – słowami: Mogę ci podać 500 plus nie wiadomo ile jeszcze powodów, że nie masz racji… – Zdrowy Rozsądek czmychnął w jednej chwili: wiedział, że z głupotą nie wygra. Wyjąwszy spomiędzy zębów, pomniejszony o kolejny centymetr, ołówek, wrócił do pisania.
I od razu wpadł na pomysł idealnego zakończenia: Trzeba dowalić prywatnym właścicielom nieruchomości! To nieważne, że na miejskich gruntach bajzel – entuzjazmował się czekającą go nagrodą – wszak Pan Prezydent zawsze powtarza, że Miasto jest po to, by walczyć z jego mieszkańcami: „Wina jest i dozorcy domu, który pamiętać powinien nie tylko o zamiataniu, ale również dbać o plantacje, położone przy tymże chodniku”. Niechby strzelał do gówniarzy, he, he… – zaśmiał się triumfalnie. I wtedy połknął ołówek.
Głos Lubelski z 6.II.1936 r. (Nr 36)