Ballada druga tunelowa

Tunel nigdy się nie kończy? Wszak to noc, która trwa chwilę krótką. Po czym jest już raniutko. Jednak nie w Lublinie. Problem to nie nowy: oto 25 lutego 1946 r. w „Gazecie Lubelskiej”, w rubryce Listy do Redakcji, ukazał się list Czytelnika zatytułowany Uporządkować wejście do tunelu. Pierwsze lata powojenne to czas upowszechniania się nowej nomenklatury: na szpaltach gazet zaroiło się od towarzyszy i obywateli – takie nadchodzą były czasy… Wielce Szanowny Obywatelu Redaktorze! zaczynają swój list Mieszkańcy za Tunelem, po czym – komplementując „Gazetę” – proszą Redakcję o zamieszczenie niniejszego listu w swym poczytnym piśmie.

1

W następnym zdaniu Mieszkańcy przekonują, że są ludźmi niezwykle szczęśliwymi: mamy szczęście mieszkać w dzielnicy „za Tunelem”, po czym przystępują do opisu swojej codzienności: mieszkańcy tej dzielnicy muszą przebywać tunel przynajmniej dwa razy dziennie, spiesząc do pracy, do miasta, lub na Targ przy ul. Pocztowej i z powrotem. Tu przerywamy narrację Mieszkańcom, by przybliżyć Czytelnikowi ówczesną sytuację: rok 1946 to kolejny już rok od czasu, kiedy to okupant niemiecki został zastąpiony okupantem sowieckim. Miasto jest zrujnowane i zdewastowane, głód i bieda są na porządku dziennym: ludzie żyją z dnia na dzień… Luty – zima sroży się w najlepsze. Tunel przy Kunickiego w roku 1946 osiąga pełnoletniość – zbudowano go zaledwie osiemnaście lat wcześniej, w roku 1928. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie pojawiła się ona: Zima Czarodziejka! Od pewnego czasu miejsce, gdzie znajdują się schody przy tunelu – o dziwo! Zima Czarodziejka zamieniła na tor saneczkowy! Zima znów zaskoczyła. I tu pojawił się problem, ponieważ nie wszyscy mieszkańcy wspomnianej dzielnicy posiadają sanki lub narty. No właśnie, z tego powodu zjazd odbywa się wbrew zasadom sportu zimowego. Miast sprzętu narciarskiego, przechodnie używają różnych części ciała. Zjeżdżają na kolanach, plecach, brzuchu lub… Hmm, na du… pierwszorzędną zabawę mieli i narzekali? Dziwne, zaiste. To samo dzieje się na schodach prowadzących na Plac Targowy. Mieszkańcy nie chcieli jednak zamykać otwierającej się szansy na rozwój sportów zimowych: w celu ułatwienia mieszkańcom dzielnicy „za Tunelem” przebycia schodów zasypanych śniegiem, prosimy tą drogą Zarząd Miejski – Wydz. Gospodarczy (obecnie byłby to Departament Kultury, Sportu i Relacji Zewnętrznych Urzędu Miejskiego [zamierzona ironia]) o otwarcie wypożyczalni sanek lub nart. Zdając sobie najwyraźniej sprawę z tego, że, mimo wszystko, schody mogą nie spełniać standardów nowoczesnego obiektu sportowego proponują Zarządowi Miejskiemu: skasowanie toru saneczkowego i urządzenie takowego gdzieś w innym, więcej odpowiednim miejscu. List kończą wyrazy głębokiego szacunku i poważania.
Redakcja „Gazety” uznała postulaty Mieszkańców za Tunelem za słuszne i b. na czasie, wyrażając nadzieję, iż Zarząd Miejski zainteresuje się nie tylko tą sprawą, lecz również i fatalnymi warunkami dla komunikacji pieszej w innych częściach miasta, których ofiarą padają przechodnie.

Czy Zarząd Miejski wziął sobie do serca te słowa? „Dziennik Wschodni” pisał w styczniu roku 2016 o rzeczonym tunelu: Nowe przejście jest, ale nie dla wszystkich. Ani osoby na wózkach inwalidzkich, ani te z wózkami dziecięcymi nie mogą przejść nad ul. Kunickiego po odnowionym przez kolej wiadukcie. Dla pozostałych to całkiem wygodny skrót.

2

A może wystarczyłoby zadzwonić… ale gdzie? No, gdzie trzeba! O Borze! (to taki las) wszędzie jest to możliwe, wszędzie, tylko nie w Lublinie: Telefon, ten cudowny wynalazek, pozwalający nam na błyskawiczne pokonywanie przestrzeni stracił w naszym drogim Lublinie całkowicie rację bytu czytamy w artykule zatytułowanym: Telefon, Lublin i… cierpliwość. Autor, skrywający się pod inicjałami JD, pisał: Nie mamy tu ogromnych odległości, ot, np. chce człowiek porozmawiać z dworcem kolejowym, siedząc w redakcji gazety. Całkiem naturalne człowieka pragnienie, nieprawdaż? Na dworze czaruje Zima Czarodziejka: za oknem śnieg, zawierucha, samochód – jak zwykle – odmawia posłuszeństwa: szanowna „Dekawka” (czyli coś w rodzaju samochodu) w remoncie, więc naturalnie mamy zamiar skorzystać z telefonu. Coś w rodzaju samochodu to pojazd wyprodukowany przez niemiecką firmę DKW: stąd nazwa dekawka. Akronim DKW w Polsce złośliwie tłumaczono jako dykta, klej i woda, odnosząc się tym samym do prostej konstrukcji tych aut.

1Lubelska książka telefoniczna z roku 1945

I wtedy zaczyna się prawdziwa tragedia – w tym miejscu JD przechodzi do istoty dramatu – warto zwrócić uwagę na to, ile emocji w człowieku wywołać może próba nawiązania rozmowy telefonicznej. W owych czasach, by uzyskać połączenie telefoniczne, należało podnieść z widełek słuchawkę i wykręcić żądany numer (żadnego stukania, klikania czy macania ekranu). Podnosimy słuchawkę – nie ma sygnału. Czekamy chwilę i ponawiamy próbę z takim samym skutkiem. Zaczynamy się troszkę denerwować: serce wali w przyspieszonym tempie, na twarz występują rumieńce; zdejmujemy znowu słuchawkę z widełek, tym razem nieco energiczniej – nic, cisza. Zaczyna się robić nerwowo: Potrząsamy aparatem, uderzamy nim kilka razy rytmicznie w stół i o ścianę (aparaty były solidne, ebonitowe), tak na zmianę: raz stół, raz ściana! w końcu – jest! Absolutnie oszałamiający sukces – jest sygnał! Przeciągłe „buczenie” daje nam znać, że możemy się połączyć. Oddychamy z ulgą pełną piersią, wykręcamy żądany numer i… nowe rozczarowanie – bo sygnał to dopiero początek.
„Hallo, czy to dworzec kolejowy? O której odchodzi pociąg do…?” Oto kolejny zwrot akcji: Słuchacz „po drugiej stronie” przerywa ci słodziutkim głosem (to chyba słuchaczka) „Obywatel chce dworzec? Tu zakład pogrzebowy! Mamy eleganckie trumienki na składzie! Może potrzeba?” JD zamiast do np. Ciechocinka, powędruje chyba w zaświaty… Trudno więc dziwić się narastającej irytacji: Zwróć się pan do Zarządu telefonów, to dostaniesz hurtowe zamówienia dla abonentów” – krzyczysz z wściekłością i rzucasz słuchawkę. Po fazie buntu, pojawia się rezygnacja. I – być może – akceptacja: Rezygnujesz z telefonu, naciskasz czapkę na oczy i wędrujesz (per pedes apostalorum) na miasto. Po drodze o mało nie straciłeś życia: pod same stopy spada ci aparat telefoniczny, wyrzucony energicznie z drugiego piętra (ha!, dobre, dobre…). Uśmiechasz się tylko! Już wiesz, co to znaczy! W tym miejscu JD uśmiecha się z gorzką ironią: Gorzej, gdy zdarzy się jakiś wypadek w mieście! Zanim wezwie się pogotowie, chory może umrzeć! Wtedy zupełnie aktualny będzie zakład pogrzebowy! (Choć wcale nie ma gwarancji, że dzwoniąc do zakładu pogrzebowego, nie dodzwonicie się do Żuka Skarabeusza…).
Antyfona telefoniczna pod adresem Zarządu Telefonów kończy się wezwaniem: jeśli nie możecie nic poradzić, aby usunąć uszkodzenia, to zamieńcie abonentom lubelskim aparaty telefoniczne przynajmniej na rowery! Nie wymagamy samochodów, bo może nie wytrzymałoby to kalkulacji! Jeśli nie możecie nam dać rowerów, to przydzielcie nam chociaż dobre buty! Bo wędrując pieszo, prędzej załatwimy pilną sprawę, niż przy pomocy lubelskiego telefonu.

Nie wiemy, czy Zarząd Telefonów ustosunkował się do całej tej sytuacji – tym niemniej olbrzymia popularność Lubelskiego Roweru Miejskiego nie wydaje się być przypadkową…

Gazeta Lubelska z 25.II.1946 r. (Nr 56)

Ilustracje ze zbiorów Lubelskiej Biblioteki Wirtualnej
i-hate-facebook1Polub Gabinet na Facebooku!
Copyright© Gabinet Osobliwości

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.