Sto lat temu w Lublinie doszło do niewyobrażalnej w dzisiejszych czasach tragedii… Nawet obecnie, po tylu latach od tamtych pamiętnych wydarzeń, trudno jest mówić (i pisać też) o nich, nie ulegając emocjom. Wydarzenia te na zawsze zmieniły oblicze Lublina: miasto do tej pory kwitnące i przeżywające czasy niespotykanej prosperity stanęło na krawędzi zagłady… Dla wielu (jeśli nawet nie dla większości Lublinian) ich świat po prostu się skończył. Dla tych, którzy potem doszli do siebie – a wierzcie mi, nie było ich zbyt wielu – życie „po” było już jednak zupełnie innym życiem. Skończyły się czasy sielanki i beztroski. Wielu historyków twierdzi, że upadek Lublina rozpoczął się po wojnach przetaczających się w XVII wieku przez ziemie Rzeczpospolitej. Że to ci wszyscy Szwedzi, Kozacy, Tatarzy, Moskale i inne Polsce nieprzychylne nacje to nieszczęsne miasto do ruiny przywiedli. I że krótki epizod stanisławowskiej Komisji Dobrego Porządku, chcącej Lublin z upadku podźwignąć, na nic się zdał, bo zaraz potem znowu armie najeźdźcze, w te i nazad Polskę przebiegające, do dalszego zniszczenia biedne miasto przywiodły. Przez całe dziewiętnaste stulecie, z wolna, bardzo z wolna, dźwigał się Lublin z upadku, jak feniks z popiołów… w drugiej połowie stulecia… na początku nowego, dwudziestego już wieku… Ale wtedy wybuchła wojna… Wielka Wojna… i znowu… najpierw Rosjanie, potem Austryjacy… i znowu się Lublin pogrążył. Taka jest przynajmniej oficjalna wykładnia lubelskiej historii.
Prawda jest jednak mniej złożona i bardziej brutalna: to nie wojny doprowadziły to miasto do upadku…
…lecz konfiskata herbatników.
Mimo wszystko Lublin uniknął gorszego losu, jaki stał się udziałem wielu innych polskich miast, w których skonfiskowano także mleko i biszkopty…
P.S. Wiem, wiem… O Borze! (to taki las…)
Ziemia Lubelska z 1.XII.1916 r. (Nr 598)