Zbliżając się do kresu… (Długie, smutne i nie na temat)

Nie jest to niewątpliwie odkrywcze stwierdzenie, ale zbliżam się do kresu. Podobnie jak i  Wy: – ale przecież każdy z nas się do niego zbliża, nie wiemy tylko jak szybko. Do tej ostatecznej Granicy, za którą jest… nikt na dobrą sprawę nie wie co. Jedynie Bóg wie ile czasu nam zostało i co jest „poza”. Jeśli istnieje. W tej chwili nie jest to istotne. Nie jest też istotne, to co za chwilę przeczytacie, ale zdążyliście się już chyba przyzwyczaić do tego, że „Gabinet” nigdy nie pisze o rzeczach istotnych: cytując Macieja Stuhra to tylko takie luźne pitu pitu. Bez znaczenia. O właśnie: to dobre sformułowanie. Bez znaczenia. A „Memuary Czarnej Mary” zawsze pełniły w głoszeniu różnych moich prawd rolę szczególną: wyrażały mnie osobiście: jest to bowiem to, czym był ten blog w wersji papierowej – zapisem tego co myślę. Niestety, w dzisiejszych czasach, nie można pisać otwarcie tego, co się myśli. Głownie dlatego, że taka otwartość jest uznawana za słabość i bez skrupułów wykorzystywana przez ludzi nikczemnych. Może nie chodzi o wyrażanie myśli w znaczeniu opinii na jakiś temat, a bardziej o dzielenie się najgłębszymi uczuciami i refleksjami płynącymi z wnętrza. I kogo by to interesowało, skoro najwyraźniej empatia jest pomyłką ewolucji gatunku ludzkiego. Tym niemniej, biorąc pod uwagę wspomniane ograniczenia, „Memuary…”, na ile tylko jest to możliwe, osłaniane językiem ezopowym, pełnią rolę takiego osobistego diariusza. I nawet mimo ukrycia się za murem aluzji i niedomówień, było w nich kilka takich momentów, w których uważny i inteligentny czytelnik, byłby w stanie się na mnie obrazić (lub cokolwiek gorszego) za to co o nim napisałem. Z czego wniosek jest oczywisty: albo „właściwi” czytelnicy nie czytają bloga (chociaż jeden to czyni na pewno), albo też epidemia wtórnego analfabetyzmu tak się już rozszerzyła w naszym pięknym kraju… . Krucho najwyraźniej i z inteligencją. Póki co, żadne nieprzyjemności z powodu „Memuarów…” jeszcze mnie nie spotkały. Dziękuję przynajmniej za pełną uprzejmości, milczącą obojętność.

Mając na uwadze powyższe, zakładam że niniejszy tekst również nie wywoła przesadnie żywiołowej reakcji publiczności. Miło by było oczywiście z kimś się w kulturalny sposób (po)nie zgadzać, ale  lotto mi to. Już mi nie zależy. Albo nie wiem, czy mi zależy.

No więc właśnie, zmierzając do nieuchronnego kresu, zastanawiam się nad tym, czy mam prawo obarczać sobą innych ludzi. Co do Czytelników Gabinetu wątpliwości nie mam: czytanie Osobliwości jest całkowicie dobrowolne i nie wynika z żadnego przymusu. W przypadku życia prywatnego, sytuacja jest chyba nieco inna: bo nie zawsze ma się wpływ na wybór sobą obarczonych – ale czy jest właściwym obarczanie sobą, Bogu ducha winnych osób, które Opatrzność postawiła na naszej drodze?

Masz dość leżenia w promieniach słońca
Zostajesz w domu, by oglądać deszcz
Jesteś młody, a życie jest długie
I masz trochę czasu do śmierci
Pewnego dnia odkryjesz, że minęło dziesięć lat
Nikt nie powiedział ci, kiedy biec, przegapiłeś sygnał na start

Niektórym po prostu się zdarza, że przegapiają sygnał startera. Może w lepszej sytuacji są ludzie, których tenże starter zastrzelił. Zastanawiam się, jak to zrobić strzelając ślepakami – życie jest jednak zaskakujące. Póki jest…

Skrajnie nieodpowiedzialnym jest więc obarczanie winą za swoje niepowodzenia zarówno startera, jak i innych zawodników tego biegu. Nawet tych najbliższych, których znasz od zawsze. Albo i tych, napotkanych po drodze, którzy z nieznanych przyczyn są dla ciebie mili i sympatyczni…

Nie należy też szukać usprawiedliwienia w kataklizmach, które towarzyszyły momentowi startu. Realna groźba utraty wszystkiego co w życiu najcenniejsze, strata bliskich osób, różne inne… stop! Pamiętajcie: żadnego obarczania!

Kres w końcu nadejdzie… niektórzy mogą narzekać, że za szybko. Inni znowu będą utyskiwać, że za długo przychodzi im czekać: ale akurat próba, aby wziąć sprawy we własne ręce, to dla mnie tchórzostwo.  A może tchórzostwem jest nie wzięcie spraw we własne ręce… nie wiem, mnie to nie interesuje.

A „Gabinet”? Już dwa razy był zamknięty. Ostatecznie. Ale pewnie nawet tego nie zauważyliście… Nie mogę spokojnie przejść do konkluzji, bo mi tu gadają nad głową o sprawach jeszcze mniej istotnych, niż te opisywane powyżej. Skupić się trudno, ale co tam…

Do tej pory się udawało. Życie z przyzwyczajenia. Do tej pory się udawało?

P. S. Tekst jak tekst… może w wersji papierowej byłby lepszy? Rozchmurzcie się, już sobie idę…

Jedna myśl na temat “Zbliżając się do kresu… (Długie, smutne i nie na temat)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.